Najtęższe umysły naszej planety snują plany podboju kosmosu. Któż wie, jak będzie wyglądała nasza ziemska odyseja za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat? Czy przyjdzie czas gdy pojęcia człowiek i ziemianin nie będą tożsame? Głód odpowiedzi na podobne zagadki przyszłości zaspokoi z pewnością kolejna artystyczna przepowiednia rodem z Hollywood. I w ten sposób docieramy do Elizjum – Ziemi idealnej. Rok 2159. Ziemia stała się ośrodkiem wszelakiej zarazy i godnym pożałowania siedliskiem rasy ludzkiej. W tym zakątku każda żyjąca jednostka niszczeje w harmonii z otaczającym ją krajobrazem Apokalipsy. Z drugiej strony poznajemy rozwijające się centrum luksusu – Elysium.
Tak brzmi nazwa doskonałej stacji, która pełni rolę sztucznego następcy zapomnianej planety Ziemi. Jej społeczeństwo składa się wyłącznie z elity najbogatszych ludzi, którzy woleli odseparować się od pękającej w szwach starej Żywicielki. Jednak przeludnienie to nie jedyny problem kontynentu. Wśród niezadowolonego i poniżonego ludzkiego molochu wzrasta przestępczość. Zdesperowani mieszkańcy pragną uciec z tonącego okrętu i zdobyć wrota Elizjum. To jedyny sposób na zrównoważenie sytuacji i relatywizację życia plutokratów z odległego raju. Jednym z podobnych bohaterów zostaje skazaniec Max (w tej roli Matt Damon). Uciekinier nie ma nic do stracenia, ponieważ boryka się z napromieniowaniem, a jego stan w przekroju całego filmu należy skwitować jako preagonalny. Czas staje się nagle jego zagorzałym wrogiem. Nie dość, że ucieka, to jeszce przybliża Maxa do niechybnego kopnięcia w kalendarz. Zjawiskowa misja nabierze tempa kiedy okaże się, że domniemany wybawca ludzkości będzie musiał wybrać między własnym dobrem a uczuciem do znajomej z czasów dzieciństwa (Alice Braga). Rzecz jasna, po stronie rezydujących na orbicie krezusów znajdzie się naczelny opozycjonista całej eskapady. W tę skórę wskoczy niezawodna w tego typu kreacjach Jodie Foster. Gwiazda wcieli się w zimną i gruboskórną sekretarz Rhodes, która będzie broniła uprzywilejowanej garstki ludzi i tym samym obowiązującego niezdrowego podziału. Prócz tej postaci warto wspomnieć również o Krugerze, którego zagrał Sharlto Copley. Rola czarnego charakteru rozmywa się w szalonej osobowości tegoż dziwacznego jegomościa. Czasem trudno stwierdzić, czy Kruger jeszcze straszy, już bawi, czy może irytuje. Na deser otrzymujemy poboczną postać John’a Carlyle’a, w którego wciela się wyjadacz gatunku William Fichtner. W związku z powyższym trudno zarzucić ekipie prowadzącej błędy w doborze obsady. Niemal każdy z zatrudnionych aktorów wychodzi obronną ręką spod toporu kata – krytyków.
Przygotował wciąż Ziemianin: Micke
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz